Bośnia – Zielona, nie taka straszna

Artykuły, Z przygodami

Bośnia, wielka niewiadoma pomiędzy Chorwacją i Czarnogórą; straszny twór pomiędzy dwoma, tak pięknymi kurortami wczasowymi. I ja mimo wszystko, bałem się tej Bośni. Przecież tam była wojna, dawno, bo dawno, ale przecież nikt nie mówił, że warto jeździć do Bośni, albo że Bośnia jest piękna i trzeba tam pojechać. Przez Bośnię jednak do Czarnogóry było najszybciej, przynajmniej z Daruvaru i przynajmniej nam się tak wydawało. Właściwie, tak było najsłuszniej, wjeżdżaliśmy na Bałkany, te prawdziwe, z kotła. Przecież takie Bałkany chciałem oglądać. Poza tym, może nie będę miał już prędko okazji, żeby Bośnię odwiedzić, a nie ulega kwestii, że zobaczyć trzeba. Zatem przez Bośnię.

Granica

Kontrola graniczna okazała się pełna humoru, nie wiem czy najprzedniejszego, ale jednak przywitano nas z uśmiechem. Uśmiechem i okrzykami witano nas w pobliskim barze, a pani z kiosku władała piękniejszą angielszczyzną niż królowa Elżbieta. Ogólnie to było jednak ponuro. Ciemno, bo dotarliśmy w nocy, listopadowej nocy. Było mniej więcej koło ósmej wieczorem. Gradiška, granicę pokonuje się mostem nad rzeką, podobnie jak między Bośnią a Czarnogórą w  Šćepan Polje.

Banja Luka

Potem było ciemno i trochę mokro i wszędzie dużo świateł.  W końcu ujrzeliśmy to jedno, najbardziej nam potrzebne. Pomarańczowy migacz i ruszyliśmy do Banja Luki. Miasto jak wiele innych – trochę Tarnobrzeg, trochę Rzeszów, w sumie nawet ładne i hostele ładne, zadbane i niedrogie. Następnego dnia zrobiły się małe Suwałki, ale na całe szczęście poznaliśmy Nedzada. Wspaniały człowiek, do samego Sarajewa obiecał nas zabrać. Gadał przez cały czas, na początku snuł fascynujące opowieści o swojej wczesnej młodości, potem opowiadał o Bośni, Bośniakach i o języku bośniackim. Bo przecież taki jest urzędowym językiem Bośni i Hercegowiny. A czym on się różni od serbskiego czy chorwackiego? A niczym się nie różni. Może trochę, czasami, Serbowie trochę inaczej mówią i maja cyrylicę. Bośniacki też podobno kiedyś miał. Ale teraz mają łaciński alfabet i można odczytać nazwy miejscowości.

Cerkiew św. Trójcy, Banja Luka

Cerkiew św. Trójcy, Banja Luka, fot. Nick Savchenko

Prawie żadnej nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Ale wracają, gdy spojrzę na mapę. Doboj, Čatići, Visoko – w tej ostatniej jest Bośniacka Piramida Słońca i jeszcze dwie inne piramidy. Choć podobno to nie są piramidy i tak naprawdę nie mają nic wspólnego z kulturą Majów i New Age, nie są wrotami do innych wymiarów a cała ta teoria to wielka ściema bośniackiego archeologa na uchodźstwie. Ale Nedzad wierzy, że tam są piramidy, że te zbocza porośnięte trawą w kolorze przydymionej zieleni, kryją prawdziwą tajemnicę. Trzeba będzie tam pojechać jeszcze raz i sprawdzić. Coś tam jest, bo jakieś pozostałości czegoś znaleziono, ale nie wszystkim pasuje to do teorii o piramidzie. Postój.

Piramidy w Bośni

Jedna z rzekomych piramid, fot. TheBIHLover

Piramidy w Bośni

Góry

Można zatrzymać się na postój na małym, dzikim parkingu, gdzie w skale znajduje się mały otwór, przez który wypływa woda – czysta, zdatna do picia, mokra i chłodna. Wspaniały kraj!  Tamtego listopadowego dnia było dość ciepło. Nam w szoferce było wręcz gorąco, więc taka woda smakowała jak nigdy, smakowała jak w górach. W górach też przecież byliśmy, kiedy jedzie się przez Bośnię to można odnieść wrażenie, że cały czas jedzie się przez góry, mniejsze, większe, ale jednak góry. Przez całą drogę z północy na południowy-wschód, od Gradišek aż do samej Czarnogóry. Jakby Bośnia stanowiła przedgórze Czarnogóry.

Droga i góry, Bośnia

Droga wśród gór, fot. Athena Lao

Słynna stolica

W Sarajewie też, wszędzie wokół góry, gdzie by nie spojrzeć, wszędzie obrazki, pejzaże, aż nie wiadomo, od czego zacząć fotografowanie. I stare miasto w Sarajewie, piękna architektura czasów państwa osmańskiego. I w niczym nie przeszkadzające minarety. Nawet nie śpiewali tak często. Na pewno nie tak często, jak w Stambule. Można się zakochać. Sz. biegała z aparatem jak poparzona i cykała foty wszędzie. I ćevapi, jedzcie ćevapi! Doskonałe i sycące.
I koniecznie w Sarajewie. Potargować się można i wejść do zakładu szewca, i popatrzyć jak gra z kumplem w szachy.

Sarajewo wieczorem

Wieczorny widok na Sarajewo, fot. Gabriel Hess

Zamknięte, nic nie kupimy, niczego nie oddamy do naprawy, ale jak chcemy postać i popatrzeć to nie ma problemu. A można zagrać? A można, ale jutro, bo dziś to już ostatnia partia. Ale jutro wyjeżdżamy z Sarajewa. To jak przyjedziecie następnym razem, to wtedy zagramy. Trzeba przyjechać jeszcze raz. Cudowne, że warsztat szewca funkcjonuje nadal w samym centrum Sarajewa. I naprawdę robi buty. I naprawia, i sprzedaje różne inne rzeczy jako pamiątki, ale szachów nie chciał sprzedać. Obrzeża miasta już nie tak przyjemne. Bure i ponure, choć nie bardziej niż niejeden becyrk Wiednia.

Piękne stare centrum Sarajewa

Centrum Sarajewa, fot. Andreas Lehner

I ludzie przemili, jak Nedzad; czasem sami podejdą, zapytają, czy mogą pomóc, pomogą jeśli potrafią, jeśli nie potrafią to postarają się nie przeszkadzać, choć czasem wprowadzą w błąd to jakoś nie ma się do nich pretensji, bo czasem bywają ciekawie dziwni, gdy nie znają angielskiego, jakby się wstydzili. Bo przecież jasna sprawa, że obcokrajowiec, to nie będzie umiał po bośniacku, ani po serbsku, ani po chorwacku.

Zielona Bośnia

A potem znów góry i zielone łąki. Nawet namiot można rozbić i ognisko zapalić, kiełbaskę zjeść, regionalną, z przydrożnego sklepiku i piwka się napić. A rano nad strumyk, wody zaczerpnąć, bo i tu nietrująca i można pić, kawkę zagotować pod tęczą, która pojawiła się nie wiedzieć czemu na niebie.  A potem spotkać  Holendrów, którzy po okolicy obwiozą i pokażą jeszcze ładniejsze góry, w dodatku czerwone, jak na dzikim zachodzie. Nie wybaczę sobie, że zapomniałem zapisać nazwę tego miejsca. Gdzieś między Dobro Polje’m a Fočą i gdzieś od głównej drogi trzeba odbić, ale niezbyt daleko szutrówką.  Imponujący widok. W dodatku na tych terenach ukrywała się partyzantka w czasie wojny, tej światowej, po drodze mija się pomnik. Zabili ich w jaskini. Ja tam jeszcze pojadę i znajdę te czerwone skały.

Zielona Bośnia krajobraz

Prokoško Jezero, fot. Dimitri Gasulla

I góry, góry i wzniesienia, i potoki, małe rwące rzeczki i trochę większe rzeki, które jednak giną pośród skał porośniętych zielenią, w ciemnych odcieniach. Przyjemną i soczystą, cieszącą oko. Potem policja pokazuje, że są miejsca na świecie, w których ma ludzką twarz. Do samej granicy zawiozą jeśli trzeba i z kumplem z hostelu zagadają późną nocą, że potrzebny pokój i bez łapówy załatwią i bez mandatów. A potem jest kanion Tara i podobno można tam kajakiem spłynąć. Nie taka zła ta Bośnia, jak mogłoby się wydawać. Przyjemnie, kiedy można miło się rozczarować. Nie będzie przesadnym stwierdzenie, że w całej swojej zielonej krasie Bośnia i Hercegowina jest czarująca.

Bośnia i Hercegowina krajobraz

Krajobraz w okolicach Mostaru, fot. www.twin-loc.fr

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA