Coober Pedy – miasto zbudowane pod ziemią

Artykuły, Z przygodami

Pośrodku australijskiego outbacku znajduje się miejsce jak żadne inne. Coober Pedy jest oddalone od najbliższego miasta o 541 kilometrów. Jego mieszkańcy, zmagając się z piekielnymi upałami, budują swoje domy pod ziemią. Żyją jakby w piwnicy, ale wnętrze wygląda tak jak powinno według znanych nam standardów mieszkań. Do temperatury powyżej 40 stopni Celsjusza nie da się przyzwyczaić, nawet żyjąc tam kilkadziesiąt lat. Większość wykonywanych zawodów polega na pracy fizycznej, na zewnątrz. Kiedyś odpoczynek mogło dać tylko chłodne podziemie. Dzisiaj, mimo klimatyzacji, nadal buduje się domy i sklepy w ten sam sposób.

Hotel w Coober pedy

Podziemny hotel, fot. Steve Collis

Niedogodna lokalizacja okazją do lepszych zarobków

W Coober Pedy mieszka aż 45 różnych narodowości. Większość populacji stanowią powojenni imigranci z Europy, zwabieni odkryciem cennych minerałów na tamtejszym terenie.  Część mieszkańców to ochotnicy z innych części Australii, którzy z sobie tylko znanych powodów zgodzili się przyjechać tam do pracy. Niewątpliwie, kuszące są wysokie zarobki spowodowane brakiem odważnych kandydatów.

Czas wolny spędza się głównie z kolegami przy piwie, w chłodnym mieszkaniu lub barze. Przy zakupie alkoholu należy pokazać dowód tożsamości, który jest skanowany przez ekspedienta. Sprawdzana jest nie tylko data urodzenia, ale wszystkie dane osobowe. Jednego dnia każda osoba ma prawo kupić określoną liczbę butelek piwa czy wina.

Powodem takiego ograniczenia jest nagminne nadużycie alkoholu głównie przez Aborygenów. Ich pozycja społeczna i relacja z rządem to temat na osobną, obszerną dyskusję. Ze względu na przyznane im przywileje, otrzymują oni bony na różnego rodzaju produkty. Ci, którzy są w silnej potrzebie zaspokojenia nałogu, bez problemu wymieniają się z sąsiadami, oddając swoje karnety na mleko czy jedzenie.

Coober Pedy podziemne miasto

Widok na naziemną część miasta, Fot. Denisbin

Sierociniec dla kangurów

To rzadkie zjawisko, ale są na świecie ludzie, którzy poświęcają się pracy nie dla pieniędzy. W Coober Pedy mieszka pewna para w dojrzałym wieku, która z zamiłowania opiekuje się kangurami. Mimo, iż są to dzikie zwierzęta, wiele z nich straciłoby życie, gdyby nie Josephine’s Gallery. Schronisko zajmuje się głównie młodymi, których rodzice zginęli w wypadkach. (Brzmi, to dziwnie, wiem. Przecież szkoda jest ludzi, którzy zginęli w wypadkach samochodowych spowodowanych przez kangury wskakujące pod maskę).

Każdy, kto przyjdzie do sierocińca o określonej godzinie, może nakarmić te ciekawe istoty. Są też takie, które piją jeszcze mleko z butelki i noszone są w chuście. Chociaż autor tekstu nie jest wielbicielem zwierząt, zdecydowanie poleca podanie ręki tym uroczym torbaczom. Szczególnie, że są one symbolem Australii.

Muzeum i kościół, nie tylko jako atrakcja turystyczna

Jeden sklep samoobsługowy, jeden mały sklep monopolowy, dwa muzea, kościół, kilkanaście punktów sprzedaży biżuterii, kilka hoteli oraz kilkadziesiąt domów. Wszystko to tworzy podziemne miasto Coober Pedy. Podczas spaceru w letni dzień każdy z tych budynków pozwala na pozostanie przy życiu kolejną godzinę. Od sklepu do muzeum, z muzeum do kolejnego muzeum, z hotelu do basenu. Tak może wyglądać dzień turysty latem. Zimą mimo chłodu, można się chociaż ciepło ubrać.

Miasto jest tak małe, że zwiedza się je w jeden dzień. Bardzo ważnym miejscem, które może pochłonąć osoby zainteresowane historią i życiem Aborygenów jest muzeum. Nie należy ono do przyjemnych ze względu na tragedię jaką przedstawia. Ludzie pierwotnie zamieszkujący australijski outback byli okrutnie traktowani przez kolonizatorów. Toczyła się wojna broni palnej przeciwko włóczniom.

Kościół w Coober Pedy

Podziemny kościół w Coober Pedy, fot. Steve Collis

Największa na świecie produkcja drogocennych kamieni

W mieście dominuje przemysł związany z obróbką opali – drogocennych kamieni. Wiele osób decyduje się na sprawdzenie swojego poziomu szczęścia w ich poszukiwaniu. Specjaliści w dziedzinie chemii oraz mistrzowie jubilerstwa współpracują przy produkcji pięknej i stylowej biżuterii, zdobionej tymi kamieniami. Statystyki mówią, że 70% światowej produkcji opali pochodzi właśnie z Coober Pedy. Jeśli los zaprowadzi Cię do tego odosobnionego miasteczka, warto skorzystać z okazji i zrobić sobie prezent w postaci pierścionka lub kolczyków. Mimo ogólnie wysokich cen w Australii, u źródła kosztują one stosunkowo tanio.

Opal Coober Pedy

Drogocenny opal. Fot. James St. John

Gigantyczne kopce kreta, czyli kopalnia opali

Kopalnia opali to nie teren przemysłowy z przygotowaną dziesiątki lat temu infrastrukturą. Jest to po prostu pusty obszar obejmujący prawie 5000 kilometrów kwadratowych, gdzie każdy, kto ma odpowiedni sprzęt, może dostać od rządu pozwolenie na wydobycie. Szacuje się, że wykorzystano do tej pory 10% terytorium, więc biznes jest otwarty na jeszcze wielu odważnych.

Proces wydobycia wydaje się prosty. Wykopuje się dół o głębokości 10 metrów i usuwa z niego ziemię przy pomocy silnego odkurzacza. Najważniejsza część to w przesiewanie. W ostatnim kroku liczy się spostrzegawczość, nie można przegapić najdrobniejszego kamyka.

Jeden dzień pracy jednego zestawu maszyn i urządzeń kosztuje około 1500 zł. Sukces odnoszą Ci, którzy cierpliwie wykonują powtarzalne do znudzenia czynności codziennie, przez kilka miesięcy. Krótkoterminowo, nie dość, że nie opłaca się uruchamiać sprzętu, to jest mała szansa na odkrycie skarbu akurat w jednym tygodniu. W lato pracują pojedyncze maszyny ze względu na upały i muchy wdzierające się do oczu, ust i nosa.

Coober Pedy Australia

Fot. Greame Churchard

Podczas bardzo żmudnego procesu wydobycia  znajduje się wiele kamieni, jednak są one w większości bezwartościowe. Niewprawione oko nie potrafi odróżnić kamienia wartego setki złotych od zwykłego opalu. Ten drugi można zabrać na pamiątkę, na pewno nikt nie będzie się sprzeciwiał.

Miejsca kopania nie są atrakcjami turystycznymi. Znając kogoś, kto zna kogoś, można złamać zasady i zobaczyć te ogromne doły, wysokie kopce przesypanej ziemi oraz huczące koparki i sita. Trzeba wiedzieć, że wkraczanie na teren prac jest bardzo niebezpieczne, nie tylko z powodu wielkich maszyn w ruchu. Istnieje duże ryzyko, że ktoś wpadnie do otworu w ziemi.

Coober Pedy Australia

Fot. Steve Collis

Niektórzy odwiedzają Coober Pedy celowo, pokonując prawie 850 kilometrów z Adelajdy. Inni traktują go jako przymusowy przystanek na trasie z południa na północ Australii. Są też tacy, którzy przyjeżdżając do kraju kangurów nie mają pojęcia o podziemnym mieście. Jedno jest pewne. Można je znienawidzić albo na zawsze się nim zafascynować. Jeden powie: „nic tam nie ma”. Inny poczuje dreszczyk emocji widząc opuszczone, zużyte koparki pośrodku mistycznego, cichego miasteczka.

 

Daria Filipiak, wraz z mężem Piotrem w listopadzie 2015 roku polecieli do Australii i od tego czasu pozostają w nieustannej podróży. Spotykające ich przygody opisują na swoim profilu na facebooku:  Świat jest książką, który gorąco polecamy!

Coober Pedy Australia

fot. Stephan Ridgway

Tagi:
✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA