Gruzińska Droga Wojenna czyli… Droga Gościnności

Inspiracje, Z przygodami

Gruzja, styczeń 2015 roku. 2 tygodnie wolnego i trochę pieniędzy okazało się znakomitą okazją do odkrycia uroków tego kraju, w siostrzanym towarzystwie. Jedna z wielu przygód, która nas spotkała, zdarzyła się na Gruzińskiej Drodze Wojennej – malowniczym szlaku z Tbilisi na północ kraju.

Zalew Zhinvali w Gruzji - Gruzińska Droga Wojenna

Zalew Zhinvali między Tbilisi i Kazbegi na Drodze Wojennej

Gruzińska Droga Wojenna to trasa łącząca Tbilisi z rosyjskim Władykaukazem, biegnąca stokami Kaukazu. Swoją nazwę zawdzięcza działaniom militarnym z XIX wieku, kiedy to Rosja wyremontowała drogę, umożliwiając szybkie przerzucanie wojsk przez Kaukaz. Szlak ten znany był jednak już w starożytności. Mocno ufortyfikowany, wykorzystywany był zarówno przez armie, jak i kupców. Przez wielu – zarówno turystów, jak i lokalnych mieszkańców, trasa ta jest nazywana najpiękniejszą w kraju. Malownicze krajobrazy i zachowane zabytki stanowią połączenie, którego nie można pominąć podczas zwiedzania kraju. Najwyższy punkt na szlaku „Gruzińska Droga Wojenna”, na Przełęczy Krzyżowej, osiąga prawie 2400 m n.p.m., a widoki zapierają dech w piersiach.

Klasztor Cminda Sameba i Kazbek - Gruzińska Droga Wojenna

Legendarny widok na klasztor Cminda Sameba i szczyt Kazbek – Gruzińska Droga Wojenna

Gruzińska gościnność i przychylność Polakom są powszechnie znane, tak jak powieści o bezproblemowych podróżach autostopem. Jadąc do Gruzji jedno spakować trzeba na pewno – upominki z Polski! Drobiazgi, które są znakomitym podziękowaniem za okazaną życzliwość, powinny znaleźć się w plecaku każdego, kto lubi interakcje z lokalnymi mieszkańcami i komu zależy na pozostawieniu po sobie nie tylko dobrego wrażenia, ale i pamiątki. Zakładki do książek z motywami ludowymi, pocztówki z Polski, breloczki, czy polskie słodycze, powinny zmieścić się nawet w bagażach podręcznych podróżniczek, których kosmetyczki ważą nieco więcej niż podróżników.

A więc – uzbrojone w prezenty, łapiemy stopa! Na pozór idzie dość łatwo, bo zatrzymuje się prawie każdy – samochód pełen jabłek według kierowcy też jest doskonałym środkiem transportu dla dwóch osób. Niestety, nawet po wciągnięciu brzuchów fizycznie nie da rady – próbujemy dalej.

Autostop w Gruzji - Gruzińska Droga Wojenna

Kierowca twierdził, że zmieścimy się do środka

Stary volksvagen golf. Jedzie się swojsko. Kierowca najpierw po gruzińsku, potem po rosyjsku (rosyjskiego nie znamy, ale polski i rosyjski są bardzo podobne, a prawie każdy Gruzin rosyjski zna) zagaduje, zagaduje… aż w końcu zaprasza na chaczapuri i chinkali – tradycyjne dania kuchni gruzińskiej oraz czaczę – mocny trunek o silnym i szybkim działaniu. Ola się zastanawia, patrzy na mnie, a ja z burczącym brzuchem: ”да, да!” (tak, tak!) – zadecydowałam. Na nasze szczęście tym razem obyło się bez czaczy (przygodę z czaczą miałyśmy kilka dni wcześniej i nie za bardzo chciałyśmy ją powtórzyć), zamiast tego podano domowej roboty wino.

Gruzińska gośćinnośc - Gruzińska Droga Wojenna

Słynna gruzińska gościnność

Z porządnego gruzińskiego domu nie można wyjść – trzeba się wytoczyć, z brzuchem pełnym jedzenia i alkoholu. Ale w sumie, czy da się wyjść? Nasz Gruzin o imieniu Beka wraz z żoną proponują nam kilkudniową gościnę u nich i odwózkę do Kazbegi. Druga opcja: nasz gospodarz odwiezie nas do Kazbegi dziś, teraz. To 50 km dalej! Bardzo nam to zaimponowało i pokochałyśmy gospodarzy za ich wielkie, dobre serca jeszcze bardziej, ale kierować po winie? Nie za bardzo! Niestety, żadna z opcji nie wchodzi w grę, tym bardziej kilkudniowy nocleg; pojutrze mamy samolot do domu. Rodzinna atmosfera i wino – czas ucieka… Beka niezadowolony, bo jak się okazało, od samego początku myślał, że zostaniemy kilka dni, oczywiste też było dla niego, że nas odwiezie do Kazbegi. Niestety, żona też nie pomaga, nalegania trwają.

Po stukrotnych podziękowaniach, w końcu wyszłyśmy i zadowolone z siebie, że dokonałyśmy niemożliwego – opuściłyśmy gruzińską chatę, zostawiając małą pamiątkę z Polski, wzruszone niecodzienną otwartością i gościnnością gospodarzy, łapiemy stopa dalej…

Pierwszy samochód, stop, całe w skowronkach.
Ja: Do Kazbegi? (do kierowcy) … TO TEN SAM (do Oli)?!
Ola: Haha, tak, durniu, tylko innym samochodem!!!
Beka: <mina typu: haha, mam Was!!!> Aleksandra, Beata, входить (wsiadajcie)!
[…]
Jak widać, łatwo nas przechytrzyć! Beka wziął samochód syna. Ach, o ile łatwiej jednak byłoby wytłumaczyć po rosyjsku, że bardzo, bardzo dziękujemy za gościnę, że jest dobrym człowiekiem, ale niech wraca do domu, bo sobie zrobi krzywdę za kierownicą … Ten jeden raz dałyśmy radę po polsku… a może bardziej był to język migowy? Pierwszy i ostatni raz! Bo przed następną szaloną wyprawą, języka się nauczę! 😉

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA