Podróż poślubna rowerami przez Nową Zelandię, część 1: Wyspa Północna

Aktywnie, Inspiracje

Wiele osób postrzega wizytę w Nowej Zelandii jako jeden z największych celów podróżniczych do zrealizowania w swoim życiu. Niejeden z uwagi na potencjalne koszta związane z wyprawą na drugi koniec świata pozostawi tę wyprawę tylko i wyłącznie w sferze marzeń. Czy słusznie? Czy naprawdę nie da się ograniczyć kosztów i zorganizować względnie niskobudżetowej podróży spędzając niezapomniane 3 miesiące w Krainie Kiwi?

dodatkowe-1
dodatkowe-2
dodatkowe-3
dodatkowe-4
Wyścigi w Taupo Nowa zelandia wyspa poludniowa
Wyścigi w Taupo
waikato rzeka wyspa poludniowa nowa zelandia
Rzeka Waikato tuż przy geotermalnej elektrowni Wairakei
Rodeo w Taupo Nowa Zelandia
Rodeo w Taupo

Nazywamy się Basia Bordych oraz Staszek Nowak. Zaledwie miesiąc po ślubie wziętym w Australii postanowiliśmy wyruszyć w rowerową podróż poślubna przez Nową Zelandię. Zapewne sądzicie, że wydaliśmy na to fortunę. Nic bardziej mylnego. Postaramy się przybliżyć Wam naszą przygodę, dzięki której uwierzycie, że ten piękny kraj jest w zasięgu Waszych rąk.

podróż poślubna dookoła Nowej Zelandii

Podróż poślubna Basi i Staszka

Mieszkając w Brisbane zdecydowaliśmy się na zakup dwóch używanych rowerów „Made in China”. W sumie wydaliśmy na nie 400zł. Zakup akcesoriów takich jak bagażniki z drugiej ręki, lampki, zapasowe dętki itp. kolejne 200 zł. Staszek przyleciał do Australii 3 miesiące po mnie, więc przywiózł z Polski sakwy rowerowe. Chcąc ograniczyć wydatki zdecydowaliśmy się na spanie w namiocie w trakcie naszych wojaży. Trzeba przyznać, że noclegi oraz transport to dwie najdroższe usługi w Nowej Zelandii, tak więc nasze rozwiązanie było idealne chcąc obniżyć koszty wyjazdu. W międzyczasie pracowaliśmy dorywczo, głównie na gospodarstwach gdzie zapewniony był nocleg oraz wyżywienie. Z uwagi na to, iż spora część produktów jest importowana, żywność bywa droższa niż w Australii, dlatego możliwość spożycia sytych posiłków z Nowozelandczykami pomaga w zaoszczędzeniu niemałej kwoty.

Dwa miesiące przed tym, jak zaczęła się nasza podróż poślubna, udało nam się znaleźć promocyjne loty do Nowej Zelandii, wybraliśmy Wellington znajdujące się na południu północnej wyspy, gdyż bilety tam były najtańsze. Jest kilka linii kursujących między „Krainą Kangurów” a „Kiwilandem” ale dla nas Virgin Australia miało wtedy najrozsądniejszą cenę. Rowery musiały być zapakowane w karton. Sakwy służyły za bagaż podręczny, a nasze pojazdy za bagaż rejestrowany. Sporym zaskoczeniem była dla nas wiadomość w trakcie odprawy. Okazało się, iż nie zostaniemy wypuszczeni z lotniska póki nie okażemy wykupionego biletu powrotnego z Nowej Zelandii… W pośpiechu, przy pomocy biura na lotnisku załatwiliśmy sprawę otrzymując jednocześnie wydruk z potwierdzeniem rezerwacji. Lot z Brisbane do Wellington trwał 3,5 godziny

Po przylocie oczekując na nasz sprzęt poznaliśmy Paula, mężczyznę, który wrócił z wycieczki rowerowej przez Australię. Jego planem był powrót z lotniska na dwóch kółkach do domu oddalonego o 150km. Zostawił nam swoje dane i zapraszał do siebie kiedy tylko będziemy w pobliżu. Dzięki ogromnemu ładunkowi, który nie mieścił się w kolejce zostaliśmy przepuszczeni przed wszystkimi oczekującymi. Z uwagi na ilość przyjezdnych nikt nawet nie sprawdził naszych pakunków. Zostały tylko obwąchane przez psa poszukującego narkotyków. Przyszło nam złożyć rowery w poczekalni czym wzbudziliśmy zainteresowanie innych podróżujących. Podróż poślubna zaczęła się na całego!

Dzień był słoneczny lecz dość wietrzny. Ogromną radość sprawiło nam uczucie zimnego wiatru na twarzy. Na reszcie po kilku miesiącach w Australii mogliśmy wdychać chłodne powietrze i nie pocić się nawet w trakcie siedzenia. Tego nam było trzeba. Ruszyliśmy w poszukiwaniu Domu Polskiego. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy tam Polaków jednak w tym czasie odbywały się tam tradycyjne tańce węgierskie. Z uwagi na zbliżający się wieczór ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. W związku z czasem spędzonym w Australii lewostronny ruch nie był już problemem. Wyjechaliśmy 25km za miasto, niezbędne okazały się kamizelki odblaskowe oraz mocne światła. Na szczęście cały czas poruszaliśmy się ścieżką rowerową. Poszliśmy za radą miejscowych i w nocy rozbiliśmy się na polu namiotowym TOP 10 Holiday Park. Noc była okrutnie wietrzna dlatego przyszło nam ok 3 nad ranem przenosić pokładający się od wiatru namiot w bezpieczne miejsce, gdyż ulokowaliśmy się w zasięgu spadających gałęzi.

Następny dzień przywitał nas słońcem. Mieliśmy w sobie dużo zapału, co było dobre bo okazało się, że do pokonania jest spore wzniesienie, które teraz z perspektywy czasu wydaje się niczym. Wystarczyło aby przyszło nam pchać przez około godzinę nasze rowery. Każde z nas posiadało ok. 15kg bagażu. Z uwagi na ogromne ilości wypijanej wody, poprosiliśmy mieszkańców mijanego przez nas domu w niewielkiej miejscowości o napełnienie butelki „kranówą”. Spotkaliśmy się z ogromnym entuzjazmem z ich strony, obdarowali nas przekąskami na drogę i wykazywali niezrozumiałe dla nas zaskoczenie kiedy mówiliśmy, że zamierzamy przejechać przez Ocean Beach Road.

Ocean Beach Road - podróż poślubna rowerami

Podróż poślubna – Ocean Beach Road

W trakcie podróży sugerowaliśmy się Google Maps i wybieraliśmy najmniej strome trasy. Jakie było nasze zaskoczenie kiedy okazało się, że mamy do pokonania około 25 kilometrowy odcinek drogi składającej się z szutru oraz kamieni a także wciągającego piasku… Chcąc omijać ruchliwe główne drogi wybieraliśmy w opcjach trasy piesze. To był pierwszy owoc naszego „planowania”. Wiatr na wybrzeżu był tak silny, że potrafił nas przewrócić bądź obrócić o 180 stopni. Profesjonalni pasjonaci dwóch kółek mijający nas na swoich drogich górskich, niczym nie obładowanych rowerach nie mogli wyjść z podziwu kiedy oznajmiliśmy im, że pokonaliśmy całą trasę na swoich chińskich rowerach z oponami szosowymi bez żadnej złapanej gumy. Faktem jest, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Jadąc w głąb lądu teren stawał się bardziej pagórkowaty. Na szczęście Nowa Zelandia jest bardzo przyjazna dla rowerzystów a pobocza są dość szerokie także bez problemów mogliśmy iść prowadząc nasze wehikuły.

Trzeciego dnia od przylotu udało nam się dotrzeć do hodowcy owiec w Martinborough, do którego uzyskaliśmy wcześniej namiary. Miasto słynie z win Pinot Noir. Spędziliśmy u niego około 5 dni pomagając w spędzaniu owce z pastwisk, rozdzielając je, a także wykonując wszelkie potrzebne zabiegi. Następnie ruszyliśmy w dalszą podróż. Początkowo chcieliśmy dotrzeć na północ wyspy, do Auckland, jednak każda napotkana osoba odradzała nam ten kierunek z uwagi na to, że jest to kolejna wielka metropolia. Polecano za to przeprawienie się na południową wyspę aby spędzić tam najwięcej czasu ile tylko możemy, gdyż jak mówiono nam „południowa część jest tak niesamowicie piękna, że musimy ją całą zobaczyć „. Zanim to nastąpiło, odwiedziliśmy jeszcze 7 farm gdzie mogliśmy zregenerować siły po dniach ciągłej jazdy i nocach spędzonych w namiocie. W międzyczasie naszą dietę stanowiła tak zwana przez nas najtańsza „mielonka z psa” i chleb tostowy za 1$ oraz inne produkty, które dłużej spożywane prawdopodobnie sprawiłyby, że zaczęlibyśmy świecić.

podróż poślubna rowerami po Nowej Zelandii

Podróż poślubna – pierwsza odwiedzona przez nas farma w Martinborough. Owce tuż po sprowadzeniu z pastwiska.

Ważnym momentem w trakcie naszej podróży była przeprawa ze wschodniej części do środka wyspy. Odcinek 150 km bez większej miejscowości, w której można by kupić porządniejszy prowiant niż kawa i ciastko. Trasa była bardzo górzysta, na tyle, że nawet auta miały problem z podjazdem. Pokonanie tego odcinka zajęło nam 3 dni. W nocy dotarliśmy do SPA Parku w Taupo leżącym nad największym, niewysychającym jeziorem Oceanii. Przyszło nam w zaroślach po ciemku rozbijać namiot. W związku z tym, iż teren był monitorowany, po chwili zjawiła się ochrona na quadach jednak dobry kamuflaż sprawił, że nie doszło do spotkania z nami.

Rankiem skorzystaliśmy z darmowych gorących źródeł. Był to okres przedświąteczny. Boże Narodzenie było już za 7 dni. Pewna starsza kobieta z pieskami zwróciła uwagę na nasze rowery i pakunki. Spytała gdzie spędzimy święta. Odparliśmy, że prawdopodobnie gdzieś w trasie pod namiotem. Stwierdzając, że nikt nie może byś sam w Boże Narodzenie zaprosiła nas do siebie. Koniec końców spędziliśmy wspólnie ok.2 tygodnie. Był to dla nas bardzo wyjątkowy czas i pierwsze upalne święta. Owa starsza Pani została naszą Babcią Sandy. Dzięki niej zobaczyliśmy nasze pierwsze w życiu wyścigi konne oraz rodeo.

Szczęście nam dopisało i dotarliśmy do Palmerston North skąd pochodził nasz przyjaciel Paul poznany na lotnisku. Spędziliśmy razem Nowy Rok. Z uwagi na różnicę czasu, gdy w Polsce była godzina 13:00 to w Nowej Zelandii odpalono pierwsze fajerwerki. Niebo rozświetlała pirotechnika, a my urzeczeni gościnnością mieszkańców myślami byliśmy już na drugiej z wysp…

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA