Zwiedzić cały świat – Wywiad z Wojciechem Dąbrowskim, część II

Na spokojnie, Wywiady

  • Tekst: Adam Warszawski Marcin Dębski

  • Data publikacji:
    • Poznaj autora

      Współzałożyciel Travel Architects oraz magazynu podróżniczego Podróże Szyte na Miarę. Przedsiębiorca, który konsekwentnie realizuje marzenie o zbudowaniu firmy opartej o pasję, wartości i nieustanne dążenie do doskonałości. Kocha gromadzić przeróżne doświadczenia podróżnicze. Od rejsu Queen Mary 2 przez Atlantyk, po zwiedzanie indyjskich wiosek w których widok białego wciąż wzbudza ogromne zdumienie i fascynację.

Druga część rozmowy z Wojciechem Dąbrowskim, pierwszym polskim podróżnikiem, który odwiedził wszystkie kraje świata. W obszernej rozmowie, którą zgodził się z nami przeprowadzić, dzieli się z Wami swoimi opowieściami oraz spostrzeżeniami dotyczącymi idei podróżowania.

Pierwszą część rozmowy możecie przeczytać TUTAJ

Wyspa Bożego Narodzenia i Wyspa Wielkanocna

Wracając do Wyspy Bożego Narodzenia, wiemy, że był Pan też na Wyspie Wielkanocnej. Z której ze “świątecznych” wysp przywiózł Pan ciekawsze wspomnienia?

Z Wyspy Bożego Narodzenia. Przede wszystkim dlatego, że jest ona bardzo izolowana, a przez to mało turystyczna. Byłem tam właśnie w trakcie świąt Bożego Narodzenia – piszę o tym w książce. Było bardzo gorąco, ale będąc jedynym turystą zostałem wyjątkowo serdecznie przyjęty, były to niesamowite przeżycia. Gdy jesteś jedynym gościem w tłumie tubylców, jesteś zupełnie inaczej traktowany i inaczej odbierasz to, co się wokół dzieje. A wszystko dzieje się autentycznie, bez sztuczności, robienia czegoś na pokaz. Przeżycia są fantastyczne.

Natomiast Wyspa Wielkanocna jest już niestety miejscem bardzo turystycznym, szczególnie po powstaniu filmu Rapa Nui, lata tam masa ludzi. Na lotnisku Hanga Roa czasem ląduje kilka odrzutowców dziennie. Ale spędzone tam święta Wielkiej Nocy były bardzo sympatyczne i odmienne od naszych. Poznałem jedynego kapłana i włączyłem się w obchody lokalnej społeczności katolickiej, bardzo miło wspominam ten czas.

Nie wszyscy też wiedzą, że są dwie Wyspy Bożego Narodzenia. Poza tą na środku Pacyfiku jest jeszcze jedna, która należy do Australii, położona jest jednak u wybrzeży Indonezji. Tam też byłem, ale tamta wyspa mnie z kolei rozczarowała. Przede wszystkim zostałem zaskoczony faktem, iż większość ludności stanowią Chińczycy – potomkowie robotników ściągniętych z kontynentu do wydobywania guana (cenny nawóz naturalny). W tej chwili miejsce to słynie z olbrzymiej populacji czerwonych krabów, które raz do roku w porze godowej wypełniają całe plaże, drogi i inne miejsca.

Kapłan na wyspie Wielkanocnej

W Wielkanoc z jedynym kapłanem na Wyspie Wielkanocnej, fot. W. Dąbrowski

Odwiedzać nowe kraje czy wracać do już odwiedzonych?

Jakiś czas temu, znany podróżnik Tomek Michniewicz [Link do nagrania] apelował aby nie zbierać pieczątek w paszporcie, nie odwiedzać na siłę nowych miejsc. Za to zachęcał do powracania w już odwiedzone miejsca, gdyż dzięki temu docieramy do ludzi, miejsc, wydarzeń, które nie byłyby nam dane w trakcie pierwszej wizyty.

Częściowo zgadzam się z Panem Michniewiczem, przykładowo niedawno kupiłem bilet za 80 zł do Belgradu gdzie wybieram się niebawem. Ostatni raz w Belgradzie byłem 50 lat temu, w czasach czarno-białej fotografii, więc wyobrażam sobie jak wiele się zmieniło od tego czasu. Z drugiej jednak strony, na pewno bardziej kuszą mnie nieodwiedzone dotąd miejsca.

Często ludzie się mnie pytają “Czy celowo Pan zmierzał do odwiedzenia wszystkich krajów?”, odpowiadam “Nie celowo, stało się to jakby przypadkiem”. Bo każdy nieodwiedzony kraj jest zagadką, enigmą, człowiek coś tam o nim czytał, ale tak naprawdę dopiero jak się do tego kraju wjedzie, dotknie go, porozmawia się z ludźmi, zobaczy krajobraz, to można wyrobić sobie zdanie na jego temat. I to właściwie było głównym motorem do zamknięcia mojej listy. Przy czym nie zależało mi na tym, aby to się stało w jakimś konkretnym czasie i wiele tych krajów było spychanych na potem, gdy wojny i zamieszki zwiększały ryzyko w trakcie podróży. Nigdy nie zamierzałem być korespondentem wojennym, ani ryzykować życiem. Z tego powodu ostatnim odwiedzonym przeze mnie krajem stała się Demokratyczna Republika Konga, bo wciąż tam coś niedobrego się działo. Podobnie było wcześniej z Sierra Leone, czy Liberią.

Nie miejsca, a ludzie

Miejsca miejscami, ale pewnie się Pan zgodzi, że w podróży najważniejsi są ludzie…

Tak, zgadza się, ludzie decydują o wrażeniach i tutaj doświadczenia moje są bardzo różne. Najgorsze doświadczenia związane z lokalną ludnością mam chyba z mieszkańcami Zachodniej Afryki, zwłaszcza dawnych kolonii francuskich. Do tej pory nie wiem co ci Francuzi im zrobili, że albo traktują białych jak dojną krowę, aby wycisnąć z niej ile się da albo odnoszą się do nich z dużą niechęcią. Kiedyś zostałem na przystanku autobusowym otoczony przez dzieci domagające się pieniędzy lub prezentów, a gdy ich nie dostali poleciały w moją stronę kamienie.

Dla kontrastu, czy jest Pan w stanie wskazać najprzyjemniejsze wspomnienia? Choć pewnie będzie ciężko wyróżnić jedno miejsce…

Ciężko będzie wyróżnić najlepsze wspomnienia związane z mieszkańcami, ponieważ różna jest psychika ludzi w różnych częściach świata. Chyba najlepiej wspominam maleńkie wyspy Pacyfiku, gdzie mieszkańcy są niekiedy tak izolowani, że każde spotkanie z przyjezdnym staje się dla nich wielką atrakcją. Są niezwykle gościnni i przyjaźnie nastawieni, a także niezwykle spragnieni kontaktu z obcymi kulturami. Pamiętam do dzisiaj taką scenę z Tarawy, wyspy Republiki Kiribati. Idę pieszo po atolu, przechodząc w bród z jednej wyspy na drugą, a w pewnym momencie widzę nadchodzącego z przeciwnej strony człowieka. Z daleka śmieje się do mnie i wymachuje ręką. Myślę sobie – coś się stało? Ależ, nie, skąd. On chce zaprosić do domu, poczęstować napojem ze świeżo otwartego kokosa, ugościć rybą świeżo złowioną z laguny.  

Oaza Kharga Egipt

Oaza Kharga, w Egipcie, fot. W. Dąbrowski

Poland na Pacyfiku

Na Pana stronie internetowej widzieliśmy, że będąc na Pacyfiku, na Kiribati, był Pan między innymi w miejscowości Poland*.

Tak, to miejsce niezwykłe, nie tylko przez swoją nazwę ale też przez to, że mieszkańcy nie za bardzo wiedzą gdzie to inne, większe “Poland” leży. Musiałem tłumaczyć i pokazywać dzieciakom gdzie jest ta druga Polska na mapie świata.

* (Nie jest dokładnie pewne skąd wzięła się nazwa tej osady. Prawdopodobnie na początku XXw. przypłynął tu Polak, Stanisław Pełczyński, który był mechanikiem na statku transportującym koprę i założył tutaj plantacje palm kokosowych, największą nazywając imieniem swojej ojczyzny – red.)

Najpiękniejsze kobiety

Teraz pytanie, które zapewne zainteresuje męskich czytelników, jednocześnie pytanie prawdopodobnie bardzo trudne. Gdzie – oczywiście poza Polską – widział Pan najpiękniejsze kobiety?

To zależy oczywiście od gustu. Mnie nasuwają się dwa miejsca; Brazylia oraz Polinezja, aczkolwiek są to dwa zupełnie inne typy urody więc trudno je porównywać.

Jakie jest Pana ulubione miejsce w Polsce poza Gdańskiem?

Chyba będą to Tatry. Góry to też jedna z moich miłości. W 1976 roku udało mi się zresztą wejść na wierzchołek Kilimandżaro. Jednak w chodzeniu po górach nigdy nie chodziło mi o przekraczanie kolejnych barier, osiąganie wyższych miejsc, tylko o zobaczenie tych legendarnych miejsc. Potem była jeszcze Fujiyama, Ayers Rock, a jeszcze później trek pod Everest, a dokładnie na turnię Kala Pattar, po to aby spojrzeć na tę najwyższą górę twarzą w twarz.

Kangbeni Nepal

Kangbeni, trasa do Mustangu, Nepal, fot. W. Dąbrowski

Wspomniał Pan o górach jako swojej miłości, ale my wiemy, że wodospady są też pewnego rodzaju Pana miłością…

Trudno to ze sobą porównywać, bo to zjawisko zupełnie innego rodzaju. W przypadku wodospadów fascynuje człowieka potęga natury, huk, zjawiskowość tego welonu wody, który np. w przypadku największego wodospadu na świecie – Salto Angel, opada prawie kilometr zanim niżej dotknie ziemi. Wiele z wodospadów widziałem, każdy z nich jest inny, przy czym uważam, że najpiękniejsze są wodospady Iguazu leżące na granicy Brazylii i Argentyny.

Autostop jako forma podróżowania

Odbywając tak wiele podróży miał Pan okazję przemieszczać się również autostopem. Co Pan sądzi o tej formie podróżowania? Wiele się o niej dyskutuje, mówi się, że nie jest do końca bezpieczna.

Dla budżetowych podróżników to jest znakomita rzecz. Jednak w ciągu tych kilkudziesięciu lat mojego podróżowania świat się zmienił i to na tyle, że ze względu na bezpieczeństwo ludzie coraz bardziej boją się zabierać autostopowicza. Jest to ujemny skutek tego co się w świecie dzieje.

A jak jest z punktu widzenia podróżnika – pasażera? Jest wg Pana niebezpieczniej czy raczej nic się nie zmieniło?

Trzeba tu rozgraniczyć podróżowanie kobiet i mężczyzn bo to są oczywiście dwa odrębne tematy. Z punktu widzenia mężczyzny według mnie nie jest gorzej. Technika poszła do przodu, mamy ze sobą telefony, jesteśmy w kontakcie z bliskimi, oni też wiedzą gdzie jesteśmy. To na pewno poprawia kwestie bezpieczeństwa.

„Ludzie są największym zagrożeniem”

Co w podróży oceniłby Pan jako największe zagrożenie? Przyroda, dzikie zwierzęta, inni ludzie a może my sami i nasze błędne decyzje?

Ludzie są największym zagrożeniem, choć to jest oczywiście kwestia zmienna w zależności od rejonu świata. Najtrudniejsza jest Czarna Afryka, wciąż tam jest według mnie najbardziej niebezpiecznie. Inną kwestią są też choroby tropikalne.

Ja miałem to szczęście, że nigdy poważna choroba mnie nie zaatakowała. Kiedyś podczas prelekcji pewna kobieta zapytała mnie czy byłem chory na malarię, dodając, że Ryszard Kapuściński był chory na malarię dwukrotnie. Odparłem tej Pani “Nie jest sztuką być w Afryce i zachorować na malarię. Sztuką jest być w Afryce i nie zachorować na malarię.

Dzieci we wsi w DR Kongo

Dzieci w jednej z wiosek Demokratycznej Republiki Kongo, fot. W. Dąbrowski

Uważam, że ważne są szczepienia, a także higiena odżywiania się. Kiedyś wracając z Indii przez Pakistan, po kilkunastu godzinach podróży skusiłem się na curry w przydrożnej garkuchni. Krótko później dostałem bardzo wysokiej gorączki i potężnej biegunki. Wyglądało to naprawdę nieciekawie. Nigdy wcześniej lub później czegoś podobnego nie przeżyłem. Od tego czasu bardzo się pilnuję w kwestiach higieny żywienia i podobne problemy już się nie powtórzyły.

Odradzam też chodzenie po zmroku do dzielnic mających nieciekawą opinię, zwłaszcza w krajach Ameryki Południowej. Miejscowi zazwyczaj wiedzą, które to miejsca i warto unikać takich niebezpiecznych niespodzianek i odwiedzać je w ciągu dnia.

Pożar pociągu

Najbardziej dramatycznym przeżyciem w historii mojego podróżowania był pożar pociągu na pustyni w Sudanie, również szerzej opisany w mojej książce. Udało mi się wyskoczyć z pociągu i wyrzucić bagaż w momencie gdy wysuszony sudańskim słońcem drewniany wagon czwartej klasy zaczął płonąć jak gigantyczna pochodnia. Jednak to wydarzenie zalicza się do wypadków losowych. Nie mamy na nie wpływu.

Świat cały czas się zmienia. Jednym z przejawów tych zmian jest drastycznie rosnąca ilość turystów w niektórych rejonach świata. Zapewne niejedno miejsce, w którym był Pan lata temu turystyka zmieniła nie do poznania…

Zgadza się, w 1976 roku, kiedy udało mi się wejść na Kilimandżaro, na szczycie byliśmy w 4 osoby. Dwa lata temu mój przyjaciel Michał Kochańczyk podziwiał wschód słońca na szczycie, w grupie ponad 200 osób! To kompletnie zmienia atmosferę, mimo że wschód słońca jest ten sam…

Kolejne marzenia

Jakiś czas temu wspominał Pan, że jednym z pańskich marzeń jest przebycie Przejścia Północno – Zachodniego. Czy udało się ten plan zrealizować?

Tak, to się udało! Kilka lat temu udało mi się zdobyć miejsce na rosyjskim statku ekspedycyjnym i przemierzyć tę trasę. Najbardziej wysunięty na północ punkt trasy był położony na 80. równoleżniku.

Mam kolejne marzenia, niektóre z nich jednak wydają się być nie do zrealizowania, lecz nie ustaję w staraniach. Jednym z nich jest przejechanie drogi wzdłuż głównego pasma Himalajów od Junnanu do Kaszgaru. Sprawa rozbija się o kwestie pozwoleń. Co roku piszę do Chin, czy może tym razem pozwolą mi przebyć tę drogę, jednak cały czas otrzymuję odpowiedzi odmowne. Cóż, może jednak się doczekam, któregoś dnia.

Innym niezrealizowanym dotąd marzeniem jest zobaczenie w środowisku naturalnym pingwinów cesarskich. Byłem dwukrotnie na Antarktydzie lecz tylko na wybrzeżu. A pingwiny cesarskie żyją w głębi kontynentu.

Wojciech Dąbrowski Australia

Podczas piątej wizyty w Australii, fot. W. Dąbrowski

Raczej unika Pan rozgłosu. W mediach pokazywane są osoby, które uznawane są za wielkich podróżników natomiast gdybyśmy porównali ich doświadczenia z Pana dokonaniami, to wypadliby blado…

Nie szukam rozgłosu, nie podróżuję aby bić rekordy, a moja strona internetowa, na której opisuję moje doświadczenia została założona po to aby pokazać drogę innym ludziom.

Najpiękniejsze miejsca oraz rozczarowania

Raj na Ziemi. Znalazł Pan miejsce zasługujące na to miano?

Wszystko zależy od indywidualnego podejścia, ale przychodzi mi na myśl Raivavae. Maleńka wyspa na Polinezji Francuskiej, na południe od Tahiti. Przepiękne miejsce, dwa razy w miesiącu przypływa statek, samolot ląduje dwa razy w tygodniu. Ludzie żyją własnym rytmem.

A propos Polinezji Francuskiej. Czy podróż tam musi być strasznie droga, jak zdają się sugerować katalogi niejednego biura podróży?

Można taniej, ale bez luksusu. Kiedy pierwszy raz dotarłem do legendarnej wyspy Bora-Bora, nocleg był bardzo drogi. Na szczęście miałem ze sobą namiot i znalazłem miejsce, gdzie za grosze pozwolono mi spać na niewielkiej plaży pod palmą. Przypłynąłem tam starym frachtowcem, rezygnując z drogiego samolotu. Ale na tym statku zaopatrzeniowym razem z miejscowymi spałem pod gołym niebem na pokładzie – na macie.

Dla kontrastu, czy jest Pan w stanie wskazać największe podróżnicze rozczarowanie? Może największy rozdźwięk między oczekiwaniami a tym co udało się zastać na miejscu?

Możliwe, że była to góra Corcovado górująca nad Rio de Janeiro. Tam gdzie umiejscowiona jest wielka figura Chrystusa. Nieprawdopodobnie zatłoczone miejsce. W dodatku, tego dnia pogoda była mglista. Co więcej, po drodze zostałem zaatakowany przez brazylijskie osy…

Wojciech Dąbrowski Brazylia

Wojciech Dąbrowski na targu w Brazylii, fot. W. Dąbrowski

Ilu języków nauczył się Pan w trakcie podróży?

Mówię płynnie po angielsku i rosyjsku, z czasem nauczyłem się też  francuskiego i hiszpańskiego w stopniu umożliwiającym porozumiewanie się z tubylcami. Taki komplet w większej części świata załatwia sprawę.

Czytając Pana książkę zafascynowały nas opowieści z Jemenu. Ten kraj zdaje się być inny niż jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi…

To prawda! Jemen obecnie ma fatalną opinię, trwa tam wojna. Miałem okazję być w Jemenie trzy razy i nigdy nic złego mnie nie spotkało. Kraj pełen jest niesamowitych krajobrazów i niepowtarzalnej architektury. Byłem również na Sokotrze, która słynie z niezwykłej przyrody, endemicznych gatunków (m.in. drzew smoczej krwi).

Czy gdzieś na świecie był Pan zmuszony kamuflować się aby ukryć swój kolor skóry?

Tak, zdecydowałem się na kamuflaż w Timbuktu. Zakryłem większość twarzy tuareskim turbanem aby uzyskać nieco wytchnienia od nacierających lokalnych dzieci.

Klub Toptrottera

Chcielibyśmy jeszcze zapytać o nietypowy klub podróżnika, który Pan zorganizował…

Wymyśliłem taki Klub Toptrottera, dla podróżników-pasjonatów, szaleńców, którzy najwięcej widzieli. Więcej niż zwykły globtroter. Takich ludzi spotykałem w różnych dziwnych miejscach, np. na ekspedycji na Antarktydę, czy na wyspę Bouveta. Prowadziliśmy między sobą korespondencję. W pewnym momencie jednak Jeff Shea, zdobywca Korony Ziemi, zaproponował, abyśmy się gdzieś fizycznie spotkali. Niełatwo było jednak zaproponować oryginalne, ciekawe miejsce dla takiego grona. W końcu ja i wybitny podróżnik z Hiszpanii – Jorge Sanchez, zaproponowaliśmy wspólny rejs po rzece Lenie, aż do jej ujścia do Oceanu Arktycznego. Było wiele wspólnych wieczorów, dyskusji, a później wypożyczyliśmy w Jakucku buchankę* i pojechaliśmy przez Syberię legendarną Drogą Kości, aż do Magadanu nad Pacyfikiem.

* (Potoczna nazwa rosyjskiego mikrobusu UAZ 452 – red.)

Miłość do Ojczyzny

Czy kiedykolwiek przyszło Panu do głowy aby mieszkać poza Polską?

Nigdy, aczkolwiek miałem takie propozycje. Jeszcze gdy pracowałem zawodowo, będąc inżynierem, zdarzało się, że dostawałem propozycje pracy w różnych zakątkach świata, nawet bardzo lukratywne. Jednak dla mnie nie do pomyślenia jest być dłużej niż 3 miesiące poza Polską.

Czyli więź z Ojczyzną jest bardzo silna…

Tak, emocjonalna więź jest bardzo silna. Wiele rzeczy mi się w Polsce nie podoba, ale jakakolwiek ta Polska jest, tu są moje korzenie. Jestem Polakiem i tu jest moje miejsce na świecie.

Przyznam, że gdy wracam z dłuższej podróży i słyszę język polski na ulicy, odczuwam duży komfort.

Wojciech Dąbrowski podróżnik z Gdańska

Marcin, Adam i Wojciech Dąbrowski w jego rodzinnym Gdańsku

“Na siedem kontynentów. Notatnik podróżnika”

Czytaliśmy Pana książkę pt. “Na siedem kontynentów. Notatnik podróżnika”, uważamy, że jest fascynująca. Jest pełna malowniczych opisów, działa na wyobraźnię. Jednak czasy się zmieniają, internet coraz bardziej wkracza w nasze życie, czytamy coraz mniej książek. W jaki sposób zachęciłby Pan, szczególnie młodsze osoby aby jednak po tę książkę sięgnęły?

Powiem może nieco przewrotnie; nie ma drugiej takiej książki w zestawie podróżniczej literatury. Wcale nie mówię, że mam szczególny talent do pisania. Nie ma książki o tak szerokim spektrum potraktowania świata. Zdaje się, że żaden autor nie poruszył tak szerokiej tematyki i nie opisał tylu fascynujących miejsc w jednym tomie. Całość ubarwiają kolorowe ilustracje, których jest 240.

Idealne źródło inspiracji…

Do pisania zbierałem się przez wiele lat, a raczej zachęcali mnie do tego bardzo długo moi przyjaciele. W końcu usiadłem do pracy, na pół roku odłożyłem wszystko, wszelkie podróże oraz przygotowania do nich. Początkowo miał to być początek cyklu, każda następna książka miała opowiadać o jednym kontynencie. Jednak po kalkulacjach uznałem, że jest to nieopłacalne, ludzie za mało teraz czytają i wolą bezpłatne internetowe lektury od tradycyjnych – papierowych, więc zebrałem najciekawsze przeżycia w jeden tom.

Tak więc dziękujemy Pana przyjaciołom, że udało im się Pana przypilnować!

[Fotografie wykorzystane w wywiadzie są własnością Wojciecha Dąbrowskiego. Wszelkie prawa zastrzeżone.]

Na siedem kontynentów Wojciech Dąbrowski

Książkę Wojciecha Dąbrowskiego „Na siedem kontynentów. Notatnik podróżnika” można zamówić na stronie internetowej autora: http://www.kontynenty.net/zamawiam.php

Pierwsza część rozmowy: https://travelarchitects.pl/podrozeszytenamiare/odwiedzil-wszystkie-kraje-swiata/

Rozmawiali: Adam Warszawski i Marcin Dębski

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA