Z Azji na Antypody, czyli szybki zryw w Australii

Artykuły

  • Tekst: Agata Palach

  • Data publikacji:
    • Poznaj autora

      Z wykształcenia anglistka, kobieta wielu zawodów, włóczykij. Od kilku lat przeważnie w drodze, wciąż poszukuje swojego miejsca na Ziemi. Autorka bloga 'Nigdy Za Późno' o podróżach, inspirujących miejscach, ciekawych ludziach i języku angielskim. Na rewolucyjną zmianę w życiu zdecydowała się po czterdziestce, mając w pojęciu tzw. ogółu ustabilizowane życie, pracę i dach nad głową. Jak mawia o sobie: „Regularnie gdzieś mnie nosi i wciąż odkrywam kolejne miejsca na Ziemi. Uważam, że świat jest zbyt piękny i złożony, a ludzie zbyt interesujący, aby całe życie tkwić w jednym miejscu. Stawiam na rozwój i nowe doświadczenia. Podróże to jedna z wielu moich pasji. Blog: nigdyzapozno.pl Facebook: Nigdy za późno Instagram: Legrandbleu44

Czy można odwiedzić 6 państw na różnych kontynentach w miesiąc? Jasne! Zwłaszcza, jeśli masz wszystko rozplanowane co do dnia, wcześniej zrobione rezerwacje i nie uciekł ci żaden z lotów na łączonym bilecie.

Australia morze

 

Lot Kuala Lumpur-Melbourne

A czy 2-dniowy pobyt w Australii ma w ogóle jakiś sens? Zdarza się, że tak, na przykład jeśli stanowi przesiadkę w drodze do Nowej Zelandii. Wierzcie mi, naprawdę warto. Ale po kolei.

Jesteśmy już 17 dzień w podróży. Do tej pory odwiedziliśmy Indonezję, Singapur oraz stolicę Malezji, Kuala Lumpur. Opuszczamy Azję i zmierzamy ku Antypodom.

Po odprawieniu bagażu na lotnisku w Kuala Lumpur, uzupełniając bloga i sącząc dość kosztowną, jak na naszą niskobudżetową wyprawę, herbatę za 14.95 dolarów, korzystam z szybkiego łącza na lotnisku, aby załadować zdjęcia. W końcu nie warto marnować czasu, nawet między lotami.

Nowe podróże, nowe zainteresowania

coober-pedy-australia

Podczas tej wyprawy między poszczególnymi krajami latamy liniami Emirates i jest to dobra okazja, aby pobuszować w bogatych zasobach audio-wideo. Ponieważ jesteśmy świeżo po doświadczeniu o nazwie Grand Prix Formuły 1 na torze wyścigowym Sepang w Kuala Lumpur, w drodze selekcji filmów do obejrzenia trafiam na dokument o Ayrtonie Sennie, który jest tematycznie dostosowany do naszych ostatnich przygód.

Nigdy fanką F1 nie byłam i raczej nie będę, ale dowiaduję się dość ciekawych faktów dotyczących tego sportu. Okazuje się, że od czasu tragicznego wypadku Senny wiele zmieniło się w kwestii bezpieczeństwa kierowców Formuły 1. Wcześniej rajdowcy rozbijali się dosłownie jak muchy, większość rajdów kończyła się tragicznie. 

Co jakiś czas sprawdzam statystyki związane z naszym lotem. Do Melbourne pozostały jeszcze cztery godziny, a na razie minęły trzy…

Welcome to Australia – good day, mates!

Do lądowania w Melbourne pozostała godzina, a ja zaczynam odczuwać niepokój  z powodu deklaracji celnej. Australia, podobnie jak Nowa Zelandia, ma bardzo zaostrzone wymogi dotyczące biobezpieczeństwa. Do kraju nie można wwozić żadnych świeżych warzyw, owoców, części roślin, żywności itp. Grozi za to wysoka kara. Oba kraje mają biosecurity na najwyższym poziomie. 

To, że muszę pozbyć się jabłka zakupionego w malezyjskim Tesco nikogo nie dziwi. Co jednak z moim kapeluszem z liści bananowca z Bali? Wszak nie oszukujmy się – jest częścią rośliny! I tu zaczynają się moje obawy, które okazują się jak najbardziej uzasadnione. Nadgorliwa urzędniczka stwierdza, że kapelusz jest ‚too green’ i tym samym moje naturalne, oldschoolowe nakrycie głowy od bezzębnego pana Balijczyka zostaje zdeponowane przez Australijski Urząd Celny (lub coś w tym rodzaju). Przetrwał podróż do Singapuru i Kuala Lumpur, ale nie jest mu dane zobaczyć Australię. Tym sposobem, po kapeluszu zostaje tylko wspomnienie i zdjęcia.

kangury

kangury

Przygodę czas zacząć

Podczas kontroli paszportowej i krótkiej rozmowy z urzędnikiem imigracyjnym następuje konsternacja z tej drugiej strony: Are you sure you are staying in Australia two days only? No nic dziwnego, przyjazd do Australii na dwa dni wydaje się nieco szalonym pomysłem. Jesteśmy jednak pewni, że nie będziemy żałować. Poza epizodem z kapeluszem, gładko udaje nam się przejść kontrolę i oto jesteśmy na australijskiej ziemi. Pytanie tylko, co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem/ porankiem/ nocą (*niepotrzebne skreślić), skoro jest druga w nocy, a wypożyczalnia aut czynna dopiero od 6 rano? Na nasze szczęście i zupełnie niespodziewanie pracownik wypożyczalni przychodzi wcześniej, tak że o 4-tej nad ranem mkniemy już wypożyczonym samochodem (zarezerwowanym odpowiednio wcześniej online) w kierunku Great Ocean Road, żeby zobaczyć słynne klify i ostańce skalne o nazwie Twelve Apostles.

Twelve Apostles i ciekawe spotkanie

Plan na ten dzień mamy ambitny, ale po (kolejnej) nieprzespanej nocy, czuję się jak na kacu.Udaje mi się przespać trochę w aucie, ale co jakiś czas budzę się podczas hamowania, bo Rafał albo robi zdjęcia krów we mgle albo zabitych lub żywych kangurów. Przy australijskich drogach często zobaczycie znaki ostrzegające przed kangurami przebiegającymi przez drogę, a także tablice Injured Wildlife z numerem telefonu, pod który należy zadzwonić, jeśli przy drodze leży zraniony lub martwy kangur albo inne zwierzę. Niestety, to zdarza się nierzadko, tak jak u nas z leśną zwierzyną. 

Największa moneta na świecie

Największa moneta świata w mennicy w Perth, fot. GordonMakryllos

Dojeżdżamy do Great Ocean Road i miejsca, gdzie zaczynają się słynne skały Twelve Apostles w Parku Narodowym Port Campbell. Są to wapienne ostańce wystające z oceanu w bliskich odległościach od siebie. Niestety, skały ulegają ciągłej erozji i co jakiś czas któryś z nich podmyty falą kruszy się lub całkiem rozpada. Tak było w 2005 roku. 

 

Sceneria jest zjawiskowa. Do każdego punktu widokowego prowadzą ścieżki lub drewniane podesty, wszystko jest porządnie oznakowane i ładnie, czysto i schludnie utrzymane. Przy pierwszym wejściu – niespodzianka: ponieważ rozmawiamy po polsku, zaczepia nas kobieta na rowerze. Jak się okazuje, jest to Polka mieszkająca w Vancouver, zwiedzająca świat samotnie właśnie na rowerze. Zazdroszczę odwagi i kondycji!

Australia skały

Przemieszczamy się dalej wzdłuż Great Ocean Road, mijając po drodze kolejne zatoki i przepiękne skaliste wybrzeże. Trudno zdecydować gdzie jest najładniej. Co chwilę mijamy taki widok, że nie można się nie zatrzymać, by go nie sfotografować. 

Mały i malowniczy Port Campbell, daje nam trochę wytchnienia – to tu decydujemy się na lunch i odpoczynek. Jak na Australię – której głową państwa jest królowa brytyjska – przystało, wszechobecne są tu bary typu take away które sprzedają fish & chips, a porcje są przeogromne. Tuż obok parkingu znajduje się publiczna plaża z trawnikiem i ławkami, więc od razu zalegamy na kocu, by zregenerować siły. Po dwóch godzinach odpoczynku mam łydki spieczone na raka i piekącą skórę przez dwa następne dni. 

Kolejny cel – Otway Lighthouse Road

To tutaj zobaczycie w realu sympatyczne torbacze. Po obu stronach drogi rosną eukaliptusy, na których w sennych pozach odpoczywają odurzone ich liśćmi koale. Są naprawdę przekomiczne. Większość  życia spędzają na drzemaniu (śpią ok.19 godzin na dobę). Tylko od czasu do czasu jakiś leniwie poruszy głową, łapką lub zrobi delikatny stretching kończyny i jest to najlepszy moment, aby ustrzelić dobre zdjęcie. Większość śpi bardzo wysoko na drzewach i z dołu wyglądają jak szara włochata kulka. Nawet po zoomowaniu na zdjęciu niewiele widać, ale czasem trafia się jeden, dość nisko. Wtedy wreszcie na zdjęciach widać, że to PRAWDZIWY koala z dużym nosem jak bakłażan. Tak, to zdecydowanie dobre miejsce, aby poczuć, że jest się w Australii. 

Powoli zmierzamy do naszego miejsca noclegowego. Ten dzień był bardzo intensywny, a nieprzespana noc dała się we znaki. Ja marzę już tylko o jakimś legowisku…

Autorka tekstu prowadzi bloga Nigdyzapozno.pl, gdzie można przeczytać więcej historii z jej podróży. Serdecznie polecamy!

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA