Ziemia bez życia. Wulkany błotne w Rumunii

Ciekawostki

  • Tekst: Jakub Mirowski

  • Data publikacji:
    • Poznaj autora

      Magister filologii tureckiej, domorosły dziennikarz i autostopowicz zafascynowany Bliskim Wschodem, Azją Centralną i wschodnią Europą. W trakcie ostatnich ośmiu lat spędził miesiąc w Kazachstanie, Kirgistanie i Tadżykistanie, a także odbył dwie samotne autostopowe wyprawy do tureckiego Kurdystanu. Jego wielkim marzeniem jest zobaczenie resztek Jeziora Aralskiego w Uzbekistanie.

Naturalne piękno gminy Berca olśniewa- to Rumunia oglądana z najlepszej strony, przepełniona soczyście zielonymi wzgórzami, na których zboczach pasą się stada owiec. Warto „wytrząść” się na drogach nieremontowanych pewnie od rozpadu bloku wschodniego, by dotrzeć do malutkich wiosek, chatek rodem z tolkienowskiego Shire i przytulnego kempingu. A potem pobłądzić troszeczkę ścieżkami wiodącymi między pagórkami, kupić za marne grosze bilet w stojącej na całkowitym odludziu budce i z nagła trafić na scenerię rodem z filmu science fiction.

bloto

Pierwsze kroki w martwym świecie

Szczególnie wziąwszy poprawkę na idylliczny krajobraz dookoła, obszar wulkanów błotnych w Berce wygląda jakby przeniesiono go z innego świata, świata mrocznego i wydającego z siebie ostatnie tchnienia. Cały płaskowyż pokrywa skorupa wyschniętego mułu w różnych odcieniach brązu i szarości, z dziesiątkami mniejszych i większych pęknięć na każdym metrze kwadratowym. Gleba jest tu pełna soli i kwasów, nieprzyjazna dla wszelkich roślin. Jedyne, jakie tu wegetują, to skarłowaciałe krzaki, pozbawione koloru tak samo jak ziemia, na której wyrosły. Nawet ptactwa jest jakby mniej – widać doskonale wiedzą, że to teren niegościnny i nie spotka ich na nim nic dobrego.

Ta dziwaczna sceneria to wynik gazów wybuchających głęboko pod powierzchnią i wypychających do góry wody gruntowe, które następnie mieszają się z ziemią i wypływają w postaci gęstego mułu. Wulkan to nazwa nieco na wyrost – to maksymalnie kilkumetrowe stożki z zaschniętego błota, pokryte bulgoczącymi bąblami, co rusz pękającymi i formującymi się na nowo. Występują one w innych krajach, ale w całej Europie nie ma obszaru, na którym byłoby ich tak wiele, co właśnie w rumuńskiej gminie Berca.

krajobraz ksiezycowy

W przeciwieństwie do prawdziwych wulkanów nie wyrzucają mułu w jednej efektownej eksplozji. Zamiast tego nieustannie pulsują od wydobywających się na powierzchnię gazów, jakby gotowały się na wolnym ogniu. Raz na jakiś czas jeden ze stożków z głośnym bulgotem wypluje z siebie trochę błota, ale to żaden spektakularny widok, ot, trochę czarnego szlamu rozpryskuje się na glebie – i po widowisku.

Berca. Krajobraz po katastrofie

Cała niezwykłość tego miejsca wynika z jego ponurej atmosfery. Gdzie nie spojrzeć spękana szara gleba, niewielkie kałuże czarnego błota, trochę pyłu. Położony pośród jaskrawo zielonych wzgórz obszar wulkanów błotnych wygląda tak, jakby dotknął go jakiś niewielki, ale całkowicie niszczycielski kataklizm, jakby całość była skazana na powolne konanie, zasychanie żywcem. Klimat ten potęgują dźwięki: Berca jest daleko od tradycyjnych celów turystycznych w Rumunii, więc często nie ma tam żywego ducha. Wówczas uszy wychwytują nieśpieszny bulgot w małych jeziorkach błota i rzężenie mułu uwięzionego w wulkanach, jak gdyby to miejsce starało się kurczowo chwytać każdego następnego oddechu.

wulkan blotny

To niepokojąca, pozbawiona życia sceneria. Jedyny ruch, jaki można tu zaobserwować, to bąble na powierzchni ciemnoszarych kałuż otoczonych skostniałą skorupą. Samo błoto jest chłodne, choć jego wygląd sugeruje inaczej – niemalże zachęca, żeby wsadzić w nie dłoń i poczuć miarowy bulgot na własnej skórze. To jednak ryzykowny pomysł, bo muł potrafi być toksyczny lub żrący, co prawda nie na tyle, by tak jak w filmach katastroficznych włożyć w niego rękę i wyciągnąć poszarpany kikut, ale nadal groźny dla zdrowia. Nie można także używać ognia, bo większość wydobywającego się gazu to skrajnie łatwopalny metan.

Szara planeta

Opisując wulkany błotne w Berce inni podróżnicy często opisują tamtejszy krajobraz jako „księżycowy”. Zdecydowanie bardziej pasuje jednak miano apokaliptycznego. Gdy stanąć tam samotnie, otoczony z każdej strony przez wyschniętą do szczętu ziemię, wsłuchany w cherlawe charkotanie wydobywające się ze stożków, nie sposób nie poczuć namacalnego lęku, który nie odpuszcza nawet na długo po powrocie pomiędzy zielone wzgórza i malownicze chatki. To miejsce niezwykle intrygujące, ale pozbawione wszelkiego uroku; jego siła przyciągania leży właśnie w tym poczuciu obcowania z całkowicie innym światem: ponurym, obojętnym i niemal zupełnie martwym.

Autorem wszystkich zdjęć w artykule jest Jakub Mirowski.

✈️ 🇺🇸
Wyjazd do USA